Styczeń był dla mnie miesiącem pod wieloma względami równie intensywnym, co wyczerpującym. Z jednej strony dzielnie starałam się utrwalać dobre nawyki (wiecie, odpowiednia liczba kroków, codzienna aktywność fizyczna, wieczorne maltretowanie buzi kamieniem do masażu, regularna suplementacja itd.), z drugiej - walczyłam z najgorszymi od lat napadami migreny, czułam się przemęczona mimo zupełnie zdrowych ilości snu i tak bardzo, jak mi się chciało przez ten miesiąc, tak nie chciało mi się w ogóle. Dziwny i frustrujący stan.
Obdzwoniłam znajomych, żeby sobie trochę ponarzekać i upewnić się, że moja przypadłość nie odbiega znacząco od normy. I okazuje się, że wszyscy mamy podobnie. Niby jest okej, po staremu, dla wielu z nas to okres sesji i egzaminów, więc jest co robić. A jednocześnie tkwimy w tej styczniowej apatii, desperacko pragnąc więcej słońca, dłuższego dnia i choćby najskromniejszych pokładów energii do jakiegokolwiek działania.
Julka Ziółkowska powiedziała ostatnio na swoim kanale, że styczeń i w ogóle zima, to najgorszy moment na podejmowanie prób diametralnej zmiany stylu życia - a przecież do tego głównie sprowadza się większość postanowień noworocznych. Najgorszy, a my i tak karcimy się w duchu, że nie potrafimy być każdego dnia produktywni na 150%. Zamiast po ludzku o siebie zadbać, wyciszyć się i właśnie teraz okazać sobie jak najwiecej troski.
Ja się ciagle tego uczę - nie lubię odpuszczać, a odpoczynek często wiąże się u mnie z poczuciem winy. Dopiero kiedy dopada mnie jeden z takich nieznośnych epizodów migrenowych i jestem zmuszona zostać w łożku na dodatkowe kilkanaście godzin, zdaję sobie sprawę ze okej, może jednak czas trochę zwolnić. W przeciwnym razie organizm się buntuje i po prostu się wyłącza. Nie chcesz odpocząć? To masz, kowadłem w skroń i pasuje ci to czy nie, musisz leżeć. Taki przymusowy odpoczynek. No jak to w ogóle brzmi.
Co mi pomogło przebrnąć przez ten miesiąc?
Trochę sobie praktykuję jogę (przysięgam, żadne fitnesiarskie gadanie - czasem to po prostu 10 minut świadomego rozciągania). Słucham muzyki bez przerwy i wciągnęłam się w podcasty. Pierwszy raz od wieków upiekłam chlebek bananowy (z tego przepisu!), dużo sprzątam, dekoruję mieszkanie starymi i nowymi znaleziskami, zapraszam znajomych, albo do nich dzwonię. Znalazłam też nową ulubioną kawę (o tą), wchłonęłam fantastyczny wykład z historii sztuki i na potęgę oglądam seriale sprzed kilkunastu lat.
I tak jakoś, nie wiadomo kiedy, minął cały nieszczęsny styczeń :)
Post a Comment